,,Moja historia z DKMS...
Nie wiem nawet jak powinnam zacząć. Cała moja historia z oddaniem komórek macierzystych zaczęła się w szkole. Jestem ogromnie wdzięczna, ponieważ to dzięki mojemu Nauczycielowi mogłam pomóc mojemu bliźniakowi genetycznemu. Wcześniej nawet nie słyszałam o czymś takim jak DKMS #KOMÓRKOMANIA . To było moje pierwsze „spotkanie” z tą fundacją.
Gdy oddałam formularz z wymazem, tak naprawdę nie spodziewałam się, że przyjmą mnie jako potencjalną dawczynię. Jakoś było to dla mnie nierealne. Otrzymałam list.. znaleźli mi bliźniaka genetycznego. Ucieszyłam się, ale wiedziałam, że czasami ludzie zapisani w DKMS są po kilka lat i nigdy nie otrzymali wiadomości, że ich bliźniak potrzebuje pomocy. Więc dlaczego miałabym być to ja?
Zadzwonili do mnie po 1,5 roku od przyłączenia się do DKMS. Był to nieznany numer z Warszawy, więc za pierwszym razem nie odebrałam, bo jak mam być szczera myślałam ze to reklama z fotowoltaiki, ale coś mi w duchu mówiło, że to jednak będzie zupełnie coś innego. Nie pomyliłam się. Otrzymałam wiadomość, że mój bliźniak mnie potrzebuje. Pracownicy DKMS wszystkim się zajęli. Nic nie musiałam załatwiać. Na samym początku musiałam przejść morfologię, która była bardzo restrykcyjna. Badania na różne choroby typu zapalenie wątroby typu C, HIV, inne choroby weneryczne, choroby krwi, nowotwory itp.
Wszystko wyszło perfekcyjnie, ale… znaleźli inne metody leczenia dla mojego genetycznego bliźniaka. Nie ukrywam, zrobiło mi się przykro. Bardzo chciałam pomóc, ostatecznie nie czekałam długo z pomocą bo zadzwonili do mnie jeszcze raz. Mój bliźniak potrzebuje mojej pomocy, ponieważ inne metody nie pomogły. Miałam kolejne badania, ale już w szpitalu: usg jamy brzusznej, morfologia, KTG, rentgen klatki piersiowej. Spędziłam kilka dobrych godzin w szpitalu. Gdy okazało się, że wszystkie badania wyszły prawidłowo dowiedziałam się kiedy mam zacząć brać zastrzyki na podwyższenie ilości wyprodukowanych w moim organizmie komórek macierzystych i kiedy odbędzie się pobranie komórek. Nie ukrywam okropnie się czułam po zastrzykach, ale to był dobry znak. Czułam się jakbym miała grypę, takie samopoczucie oznacza, że zastrzyki prawidłowo działają. Przyszedł czas pobrania szpiku. Ogromny stres. Czemu? Pragnęłam całym sercem pomóc, ale bałam się, że nie uda mi się tego dokonać. Bałam się, że nie przyjmą się lub coś innego może się wydarzyć. Miałam na rękach dwa wenflony. Nic nie bolało. Wszystko odbywało się podobnie jak przy pobieraniu krwi jako dawca, ale w drugiej ręce krew z powrotem przetransferowali mi do organizmu. Zostałam oficjalnym dawcą przeszczepu. Dowiedziałam się kim jest mój bliźniak. Dziewczyna, nastolatka z Austrii… Tak płakałam, jak się dowiedziałam. Nie spodziewałam się, że będzie to osoba młodsza ode mnie. Niestety… w Austrii panuje taki przepis, że nigdy się nie dowiem czy wszystko w porządku z moją bliźniaczką, Czy przeszczep odbył się prawidłowo (chyba że sama wyrazi chęć korespondencji anonimowej).
Mimo, że prawdopodobnie nigdy się nie dowiem jak się czuje, czy wszystko w porządku, to i tak bardzo się cieszę. Cieszę się, że mogłam być osobą, która pomogła otrzymać szansę na „dalsze”, jeszcze piękniejsze życie."
Amelia Poglettke
uczennica klasy 4M